W Danii rekwirują samochody piratom drogowym. A może tak w Polsce?
Od 31 marca policja w Danii uzyskała możliwość konfiskowania samochodów piratom drogowym. Jedziesz z prędkością ponad 200 kilometrów na godzinę, masz ponad dwa promile alkoholu w organizmie - zabierają ci wóz i wystawiają na aukcję. Nawet jeżeli nie jest twój, lecz ojca, znajomego, szwagra, pracodawcy lub firmy leasingowej. Czy podobne prawo mogłoby zaistnieć w Polsce?
O tym, że wspomniane przepisy nie są bynajmniej martwe, zdążył się już przekonać pewien opisywany na fejsbukowym profilu tamtejszej policji mieszkaniec północnej Zelandii, który pożyczył od kolegi porsche, by skoczyć po pizzę. Prawdopodobnie był bardzo, bardzo głodny, gdyż popędził autostradą 210 km/godz. Niestety, miał pecha, bo został namierzony przez patrol drogówki. W rezultacie jego-nie jego auto trafiło na lawetę. Żegnaj, piękny porszaku! Hm... Jak to będzie po duńsku? Wyobraźmy sobie teraz równie drakońskie paragrafy w naszych realiach. Oj, nie byłoby łatwo...
Radykalnie zmieniłyby się relacje rodzinne i towarzyskie. Nikt rozsądny nie użyczyłby auta nawet najbliższej osobie i nawet na chwilę. Użytkownicy pojazdów służbowych, firmowych, leasingowanych musieliby podpisywać zobowiązania do zwrotu ich równowartości w razie konfiskaty samochodu. Nie każdego byłoby na to stać.
Z dużym ryzykiem wiązałoby się pozostawienie auta w serwisie wraz ze zgodą na jazdę próbną. Wzrosłoby zagrożenie korupcją. Ktoś, kto stanie przed perspektywą utraty ukochanego (lub cudzego) cacka wartego, powiedzmy, 100 000 zł, nie zawaha się, by kosztem 10 procent tej kwoty spróbować tę koszmarną wizję oddalić. Takie pieniądze stanowiłyby dla funkcjonariuszy znacznie większą pokusę, niż dzisiejsza stówka, oferowana za zamianę mandatu i punktów karnych na ustne pouczenie.
Od razu odezwałyby się głosy, że przepisy, o których mówimy, naruszają konstytucyjną zasadę równości obywateli wobec prawa. Za ten sam czyn kierowca jadący droższym samochodem byłby przecież karany surowiej niż ten, poruszający się tańszym. Zauważmy, że wcale nie musiałoby to odpowiadać statusowi materialnemu owych nieszczęśników.
Co z pracownikami przedsiębiorstw transportowych - zawodowymi kierowcami autobusów, ciężarówek? Przecież oni nie wypłaciliby się nawet w ciągu trzech pokoleń. Co z motocyklistami, nietrzeźwymi rowerzystami, skuterzystami? Czy pijany dorożkarz traciłby tylko bryczkę, czy także konie?
Zapewne niewiele osób pogodziłoby się od razu ze swoim losem. Sądy byłyby zasypywane odwołaniami od decyzji o konfiskacie pojazdu. Postępowania, m.in. ze względu na konieczność zatrudnienia biegłych, trwałyby latami. Będące przedmiotem sporu samochody stałyby i niszczały na parkingach.
Co z cudzoziemcami? Czy oni też traciliby auta za wykroczenia popełniane na terenie Polski? Czy byłoby to zgodne z prawem międzynarodowym?
Pytań nie brakuje...
Zdania internautów na temat wprowadzonych w Danii przepisów i ich ewentualnego przeszczepienia do rodzinnego ustawodawstwa są podzielone. Jedni są generalnie za, ale pod warunkiem, że nowe prawo obowiązywałoby absolutnie wszystkich, bez wyjątku. Inni twierdzą, że to pomysł fatalny, bezsensowny i lepiej nie wywoływać wilka z lasu w ogóle o nim wspominając.
Miłośników "zamykania budzika", osób hołdujących zwyczajowi jazdy po kielichu i strażników nieskrępowanych wolności obywatelskich pragniemy uspokoić. Żaden polski, będący u władzy polityk nie odważy się narazić elektoratowi, proponując podobne do duńskich rozwiązania. Z kretesem przepadły przecież znacznie mniej radykalne projekty. Na przykład ten, dotyczący czasowego odbierania prawa jazdy nie tylko kierowcom przekraczającym dopuszczalną prędkość o ponad 50 km/godz. w terenie zabudowanym, lecz również jeżdżących za szybko poza nim.
W tym miejscu warto przypomnieć, że jakieś 9-10 lat temu, po serii tragicznych wypadków drogowych, spowodowanych przez pijanych sprawców, projekt ustawy, zakładający konfiskatę pojazdu kierowcom z ponad jednym promilem alkoholu we krwi, przygotowali posłowie Solidarnej Polski. Co się z nim stało? No właśnie...
Adam Rymont